fbpx
bez kategorii,  gotowanie,  Lifestyle

Zadowolona jak pączek w maśle :)

Może i nie było jeszcze tłustego czwartku, ale jako łasuch z długą tradycją, nie mogłam się oprzeć, żeby sobie trochę pączków nie złasuchować 😉 Tak więc z wykorzystaniem czasu weekendowego powstały pączusie i faworki – u nas nazywane chruścikami. Swoją drogą ciekawa jestem czy to nazwa krążąca w całej Wielkopolsce czy może tylko w najbliższej okolicy?  No w każdym razie oto co wyszło:

Pączki zawsze robimy z domowymi powidłami i z lukrem na wierzchu, cukier puder jak dla mnie za dużo smaku nie daje. Przepisów w necie i gazetach wszelakich prawdziwe zatrzęsienie teraz, ale może podam ten babciny (wiadomo, babcia zawsze najlepsze słodkości robi :P)

Samo wykonanie jest dosyć proste, wystarczy zmieszać następujące składniki:
Kg mąki
8 jajek całych
3 jajek bez białek
Szkl. cukru
Paczka cukru
waniliowego
2 łyżki octu lub
spirytusu
Kostka margaryny roztopiona
Podgrzewamy półtorej szklanki
mleka. Od tego pół szklanki odlewamy do np. dużego garnuszka, rozkruszamy w to półtorej kostki drożdży, dosypujemy łyżkę cukru i mąki i mieszamy, żeby nie było grudek. Odstawia się to później w ciepłe miejsce do wyrośnięcia.  

Do podanych wcześniej składników trzeba dodać wyrośnięte już drożdże i resztę ciepłego mleka (z którego wcześniej odlewaliśmy).
Później wyrabiamy ciasto (jeśli się klei to wiadomo – dodać mąki, ciasto powinno w miarę odchodzić od ręki) i odstawiamy w ciepłe miejsce do wyrośnięcia (sposób maminy: miska z ciastem włożona do miski z ciepłą wodą i przykryta ręczniczkiem). Ciasto „before”:

Ciasto „after” 😉 czyli jakieś pół godz. później.

Jak widać, potwór próbuje się wydostać 😛

Co do samego sposobu robienia pączków chyba nie mam się co rozpisywać, bierzemy trochę ciasta, robimy płaskie kółeczko, na które nakładamy trochę powideł, zwijamy w kulkę i tyle:)

Trochę fotek przedstawiających pączusie zajęte rośnięciem…

Tak zrobione pączki leżą sobie w ciepłym miejscu przykryte bawełnianą ściereczką i kiedy rosną, my zajmujemy się już chruścikami. Są robione z tego samego ciasta co pączki przez co nie smakują jak te oryginalne faworki sprzedawane w cukierniach. „Kupne” są raczej twarde i chrupiące, natomiast te nasze domowe są mięciutkie i rozpływają się w ustach 😛

A jakby ktoś nie wiedział jak się robi takie cosie to tu zdjęcie:

 

Kroi się rozwałkowane ciasto na paski,  które z kolei kroi się na prostokąty. W każdym prostokącie robi się nacięcie i przekłada dolny „czubek” przez tę dziurkę. W ten sposób powstaje taka śliczna pętelka 🙂

Smażenie…. (olej rzepakowy)

Eeee, no tak, dobrze widzicie. Aż tak ze mną źle… Podczas robienia pączków jeszcze sobie truskawkowe crumble zrobiłam 😛 i zjadłam w międzyczasie.

Stary babciny sposób na wyławianie faworków i pączków z kąpieli. Zawsze używa wygotowanego patyczka (konkretnie wikliny), jakoś tak łatwiej niż widelcem czy czym tam jeszcze 🙂 Nasza miejscowość ma baaardzo długą historię wikliniarstwa (większość mojej rodziny potrafi wyplatać najróżniejsze koszyki i koszyczki), więc to chyba zrozumiałe 🙂 Właściwie to mieszkamy niedaleko miasta, w którym stoi największy kosz wiklinowy na świecie (wpisany do rekordów guinessa), co roku jest jarmark wikliniarski i w ogóle… no rozumiecie, lubią wiklinę w okolicy 😛

A tutaj już urośnięte pączki 😀 mniaaam.

Polukrowane chruściki 😀

Na koniec jeszcze tylko dodam, że luty się zbliża 😉 a to znaczy, że za niedługo ruszymy z link party. Nie wiem jeszcze kiedy dokładnie, na pewno uprzedzę mailowo, więc sprawdzajcie kobitki wiadomości 😉

Pozdrawiam i słodkiego weekendu życzę 😀

9 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *