fbpx
Lifestyle,  zwiedzamy

Góry Stołowe i okolice, czyli gdzie to ja nie byłam ;)

 

Kto w miarę regularnie wpada do mnie na bloga wie, że we wrześniu byłam na szkolnej wycieczce w Góry Stołowe 🙂 Powiem Wam, że nie spodziewałam się, że góry jesienią spodobają mi się bardziej niż latem! 😀 No było po prostu przepięknie, z resztą sami zobaczycie 😉 Wycieczka trwała 5 dni z czego pierwszy przeznaczony był właściwie na dojazd i zakwaterowanie, cała reszta łącznie z ostatnim była pełna zwiedzania. Od razu zaznaczę, że zdjęcia w tym poście są autorstwa mojego i moich uczniów 🙂
Zamieszkaliśmy sobie w Stroniu Śląskim, zakwaterowanie genialne bo i pokoje super i jedzonko też świetne, wyobraźcie sobie, że na śniadanie na szweckim stole (oprócz pieczywa, pomidorków itp) były np. naleśniki, gofry, racuchy… do wyboru do koloru 🙂 (jakby co mogę podać namiar mailowo;)
Taki miałam widok z okna 🙂

Tak więc w dniu drugim wybraliśmy się na Śnieżnik po drodze zaliczając jeszcze Jaskinię Niedźwiedzią 🙂 Jak widać droga, mimo, że naprawdę ciężka, była bardzo malownicza. Było raczej pochmurno z delikatną mżawką od czasu do czasu, ale te jesienne widoki wynagradzały wszystko 🙂 Nieźle się umęczyłam wchodząc na ten Śnieżnik – przewodniczka miała szybkie tempo, a droga była bardzo pod górę, więc dzieciaki były padnięte już w połowie (ja z resztą też;) Ale o Śnieżniku za chwilę. Najpierw zobaczmy jeszcze jaskinię.

 

 

 

Po drodze mijaliśmy zamknięty już kamieniołom marmuru, obecnie nie można tam nawet chodzić – wszystko pod ścisłą ochroną.

 

 

 

 

 

 

 

Do samej jaskini wchodzi się z przewodnikiem w 15 osobowych grupach. Trzeba się oczywiście ciepło ubrać – w środku jest stała temperatura ok.7*C.

 

 

W samym budynku, w którym mieści się też wejście do jaskini, można obejrzeć m.in. rekonstrukcję niedźwiedzia jaskiniowego, niesamowite stworzenie… Taki niedźwiedź był o jakieś 30% większy od niedźwiedzia brunatnego – miały ok. 2m długości i 1.7m wysokości, giganty! A co ciekawe, te olbrzymy były roślinożerne 🙂

 

 

 

 

 

 

 Mamy tu też rekonstrukcję hieny jaskiniowej (z tyłu) i lwa jaskiniowego, kości tych zwierząt (jak też np.wilka, sarny i wielu innych) znaleziono w tej jaskini. Też chcielibyście zobaczyć te zwierzęta na żywo? 🙂

 

To z kolei studniczek tatrzański – taki tyci skorupiaczek (16mm), który nadal żyje sobie radośnie w wodach jaskini.

 

 

 

 

 

 

A to już sama jaskinia (za możliwość robienia tam zdjęć trzeba zapłacić, o ile dobrze pamiętam to 10zł)

 

 

 

 

 

Spójrzcie na zdjęcie poniżej, przyjrzyjcie się górnej części. Ponad 30tys. lat temu jakiś niedźwiedź jaskiniowy wpadł w szczelinę i tak już pozostał, cały jego szkielet zamienił się w skamieliny.

 

 

Wychodzimy na powierzchnię, oto dalsza droga na Śnieżnik.

 

 

 

 

 

 

 

 

Kiedy w końcu doszliśmy do schroniska, wypiliśmy pyszną gorącą herbatę, przekąsiliśmy co nieco i większość grupy ruszyła na sam szczyt 😉 Zbyt zmęczeni zostali w schronisku.

 

 

Mgła była taka, że widoków za bardzo sobie nie popodziwialiśmy 😉

 

 

 

 

 Droga powrotna poszła już o wieeele szybciej 🙂 Potem już na obiadek.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Następny dzień okazał się jeszcze ciekawszy od poprzedniego, oprócz tego, że pogoda była idealna, to jeszcze atrakcje po prostu fantastyczne 🙂 Zaliczyliśmy pijalnię wód w Kudowie Zdroju, Kaplicę Czaszek w Czermnej, Sanktuarium w Wambierzycach, skalne labirynty „Błędne Skały” i Szczeliniec.
Zacznijmy od Kudowy, okolice pijalni wód były naprawdę piękne, wszystko cudownie urządzone i zadbane, a opowieści o eleganckich pensjonariuszach i ich strojach kąpielowych przezabawne 😉

 

Przechodziliśmy przez piękny park ze wspaniałym stawem. Park zdrojowy został założony w XVIIIw., obecnie podobno roślinność wymienili tak, żeby rosło w nim to co właśnie na samym początku 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

To źródełko wody z siarką. Można napić się za darmo, nawet napełnić sobie butelkę.
Oczywiście śmierdziało jajkiem 😉 Smak też raczej średni.

 

 

 

A to już hala spacerowa tzw. „Teatr pod Blachą”, zaraz przy parku. Na żywo wygląda naprawdę niesamowicie 🙂 ten niebieski kolor rzuca się w oczy.

 

 

 

 

To z kolei Zameczek, wybudowany w 1722r, obecnie sanatorium. Do środka nie wchodziliśmy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kolejnym punktem dnia była Kaplica Czaszek w Czermnej z 1776r. W środku nie wolno robić zdjęć, więc pokażę jedno znalezione w sieci (źródło).

 

 

Kaplica jest niewielka, do środka wchodzi się w grupach (chyba ok.30osób) po czym przewodnik zamyka drzwi i opowiada historię tego miejsca. Jak widać nie jest to miejsce dla każdego, w środku unosi się też dziwny zapach. Ściany wyłożone są ludzkimi czaszkami, „kaplicę stworzył ksiądz Wacław Tomaszek, który nie chciał, aby ludzkie
szczątki, pozostałe po wojnie trzydziestoletniej oraz zarazie,
poniewierały się po okolicy i były rozgrzebywane przez psy. Wraz z
kościelnym oraz grabarzem zebrał on w ciągu wielu lat ponad 20 000
szczątków”(źródło).

 

Dalej zawędrowaliśmy do Błędnych Skał niedaleko Kudowy.
Na szczęście trasa jest dobrze oznakowana, bo jak sama nazwa wskazuje, bardzo łatwo byłoby się wśród tych skał zgubić. Ta część dnia chyba wszystkim podobała się najbardziej 🙂 Labirynt w niektórych miejscach jest tak wąski, że trzeba się naprawdę przeciskać, a to na kolanach, a to jakoś bokiem… no był ubaw ;)) Spójrzcie!

 

Na samym początku szlaku jest cudowny punkt widokowy. Ten widoczek to już Czechy 🙂

 

 

 

 

W wielu miejscach można zobaczyć takie przerażająco głębokie szczeliny.

 

 

 

 

Na całej trasie co kawałek skały „podpierają” patyczki 🙂 Obecnie ustawia się je w ten sposób na szczęście, natomiast kiedyś wędrowcy przechodzący przez Błędne Skały ustawiali drewno na rozpałkę pod skałami (żeby nie zmokły) dla kolejnych wędrowców. Ten kto przyszedł następny mógł użyć tych gałązek do ogniska, ale musiał zostawić po sobie nowe.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wiele skał ma swoją własną nazwę, to np. Kurza Stopka 🙂 Dość znana jest Kołyska – ogrooomny głaz, który można samemu rozkołysać.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Po Błędnych Skałach ruszyliśmy autobusem pod Szczeliniec.
Widzicie go na zdjęciu poniżej, ciężko uwierzyć, że doszliśmy na samą górę 🙂
Na szczyt wchodzi się głównie po schodach (dokładnie 700), lekko nie było ;))

 

I znowu herbatka na szczycie 😀

 

 I oczywiście niesamowite widoki!

 

 

 

 

 

Tutaj, na skały kilka metrów za barierką, turyści rzucają monety na szczęście.

 

 

 

 

 

Z tego punktu widokowego jest jeszcze kilka kroków na absolutnie sam szczyt, z którego można zobaczyć np. Głowę Konia:

 

 

 

I całującą się parę skał 😉

 

 

Oraz Kwokę na grzędzie…

 

 

Wielbłąda,

 

 

I Małpoluda 😀

 

 

 Na tym zdj. (google) lepiej widać:
 No i droga powrotna…

 

 

 

 

 

Po tak męczącym dniu udało się jeszcze zobaczyć Sanktuarium w Wambierzycach. Sam budynek zrobił na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Od przewodnika dowiedzieliśmy się, że ówczesny właściciel (XVIIIw) całej miejscowości wymyślił sobie, że przerobi ją na podobieństwo Jerozolimy. Ale, że ani nigdy tam nie był, ani przecież żadnych zdjęć nie widział, to wyszło nie do końca tak jak powinno ;)) Spójrzcie np. na tę ulicę, budynki miały wyglądać jak te w Jerozolimie.
A to już sama bazylika, prawda, że imponująca?

 

Przy jej budowie wykorzystano też sporo symboliki, o której opowiedział nam przewodnik: do wejścia prowadzi 57 schodów: „9 (liczba chórów anielskich) + 33 (wiek Chrystusa w chwili ukrzyżowania) + 15 (wiek Marii w chwili poczęcia Chrystusa). Ponadto w okresie od końca XVII do XIX w. powstała w Wambierzycach, z inicjatywy Daniela von Osterberga, właściciela Wambierzyc w owym czasie, kalwaria z ok. 100 kaplicami i kapliczkami oraz 12 bramami. Płynący przez miejscowość strumień nosi nazwę Cedron, nazwy okolicznych wzgórz nawiązują do tematyki biblijnej (Tabor, Syjon, Horeb itp.)”(z wikipedii).

 

 

 

A to obraz przedstawiający rzeczonego Jana.

 

 

W środku budynek jest równie imponujący jak na zewnątrz, ilość zdobień, jak to w baroku, powala.

 

 

 

A tutaj ciekawostka, pielgrzymi, którzy przybywali do sanktuarium zostawiali obrazy przedstawiające problem z jakim przybyli i Matkę Boską pomagającą im w potrzebie, po przyjrzeniu się niektórym z tych obrazów można się było trochę zdziwić ;P

 

 

Tutaj np. ktoś miał wypadek z powozem…

 

 

 A tutaj najwyraźniej dzieci się pochorowały.

 

 

 

 

A to pomysłodawca całego przedsięwzięcia jerozolimskiego Daniel von Osterberg.

 

 

Tak skończyliśmy dzień trzeci.
Czwarty niestety obfitował głównie w…. deszcze :/ Ulewy właściwie. Ale i tak udało się trochę miejsc obejrzeć. Byliśmy przede wszystkim w Kopalni Złota w Złotym Stoku oraz w Lądku.

 

Wszędzie przewijają się małe gnomy, czy co to tam jest 😉

 

 

W tym miejscu za opłatą można było spróbować wymyć „złoto” za pomocą płaskich mis, tak jak to w filmach robili kowboje nad rzeką.

 

 

 

 

 

A tu wejście do kopalni. Całe zwiedzanie jest bardzo fajnie i ciekawie zrobione, więc jak najbardziej polecam 🙂

 

 

 

 

Przy okazji dowiedziałam się wielu ciekawostek, np. że taka kinowa sztabka złota, którą to złodziej wrzuca do plecaka i zwiewa warzyłaby… 16kg! 😛 w takim wypadku oczywiście nie byłoby mowy o ucieczce, pomijając już fakt, że niewiele plecaków czy kieszeni wytrzymałoby taki ciężar. Rozwiano mi też drugi mit kinowy. Otóż złoto w czystej postaci jest bardzo plastyczne, podobno taką sztabkę można by, przy użyciu odpowiednich narzędzi, po prostu rozsmarować jak masło. Dlatego układanie sztabek w piramidkę w takim np. busie sprawiłoby, że ciężar sztabek na górze zamieniłby te na dole w placek 😛 (a tak lubiłam film „Włoska robota”;))) No i nie zapominajmy o tym, że samochód z takim ciężarem mógłby mieć problem normalną jazdą.

 

 

 

 

W którymś momencie zwiedzania czekała nas nawet jazda po zjeżdżalni 😀

 

 

 

 

 

 

Na kilku ścianach podziwialiśmy świetną kolekcję znaków ostrzegawczych 😀 np. na zdjęciu poniżej w lewym górnym rogu żółty znak „do pracy nie przystępuj w stanie trzeźwym” ;D

 

 

 

 

Tutaj wyjście, dalej idzie się ścieżką i znowu wchodzi pod ziemię, żeby dotrzeć do 8m. wodospadu w kopalni.

 

 

Wodospad jest podświetlany na różne kolory.

 

 

 

 

 

 Oprócz kopalni w cenie biletu są jeszcze dwa miejsca do obejrzenia – Muzeum Minerałów i Izba Górnictwa. Oczywiście kupiłam sobie kilka pięknych minerałów na pamiątkę 😀

 

 

 

Zastanawiacie się co tu robi ten papier? To gablotka na temat korpolitów dinozaurów, czyli po prostu skamieniałe odchody 😛 Głupio to mówić, ale niektóre są nawet ładne ;D

 

 

 

 

 

 

A tu prywatny zbiór meteorytów wypożyczony do muzeum.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

A to Izba Górnictwa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książka poniżej to historia Złotego Stoku po niemiecku. Powstały tylko dwie, druga sztuka została wysłana do samego Hitlera.

 

 

 

Takie buty ze słomy noszono (o ile dobrze pamiętam) w niektórych częściach kopalni, żeby nie wywołać iskry, co groziłoby wybuchem.

 

 

 

 

 

 

 Na zewnątrz, oprócz małego wodospadu, można też znaleźć bardzo fajną restaurację – wypicie gorącej herbaty po takiej ulewie i w tak przytulnym otoczeniu, było naprawdę przyjemne 🙂

 

 

 

 

Na koniec dnia zaliczyliśmy jeszcze Lądek Zdrój (w ogromnej ulewie, więc to było raczej półbieganie niż zwiedzanie;) W pijalni wód można było spróbować czterech różnych wód mineralnych.

 

 

 

 

 

W parku przy budynku jest fontanna, z której również można napić się wody mineralnej.

 

Budynek robi wrażenie już na samym wejściu, hol wygląda tak:

 

 

Tak wyglądają pokoje zabiegowe. Jeśli akurat trwa zabieg, drzwi są zamknięte, wszystkie pozostałe pomieszczenia można sobie oglądać.

 

 

 

A to główne pomieszczenie, w centrum budynku, przepiękne sklepienie 😀

 

 

 

Dookoła rozmieszczone były cztery krany, z każdego płynie inna woda.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Najsłynniejsza kawiarnia w Lądku. Podobno ciasta są obłędne, niestety nie miałam okazji tym razem spróbować 🙂

 

 

Ponieważ zwiedzanie skończyliśmy wcześnie przez paskudną pogodę, wieczorem był basen i karaoke 😉 Piąty dzień był już dniem wyjazdowym, po drodze wstąpiliśmy tylko do Kłodzka na zwiedzanie niesamowitej twierdzy.
Do wyboru są dwie trasy: tylko podziemne labirynty (1h) lub labirynty i część górna (2,5h). Kiedy wyjeżdżaliśmy z pensjonatu znowu lało, więc umówieni byliśmy tylko na labirynty (część górna to zwiedzanie na zewnątrz).
Więcej o twierdzy przeczytacie tutaj.
Na poniższym zdjęciu (po lewej na dole) wejście prowadzące do labiryntów.

 

Nawet toi toi wygląda godnie 😛

 

 

 

 

A to już same wejście do labiryntów. W większości mają niecałe 1,8m wysokości – mogłam iść w miarę wyprostowana, chociaż miejscami trzeba było się schylać 😉
Zwiedzanie labiryntów nie jest polecane osobom z klaustrofobią i chorobami serca, z oczywistych powodów.

 

 

 

 Całość labiryntów to po prostu korytarze w kształcie koła, jeden w drugim, każdy okrąg łączy z drugim (oprócz normalnego korytarza) co kilkanaście metrów bardzo niskie przejście „awaryjne”(na wypadek gdyby jakaś część głównego korytarza się zawaliła i nie można było dostać się do innego kręgu głównym korytarzem), były to tzw. korytarze minerskie. Te przejścia miały tylko do metra wysokości! W czasie zwiedzania pani przewodnik wpuściła nas w jeden taki korytarzyk długości 16m. Wydawało by się, że jednak metr wysokości to tak w miarę do przejścia, ale powiem Wam szczerze, że na końcu (gdzie było jeszcze niżej) „szłam” już właściwie na kolanach, po prostu kucając się nie dało, no w każdym razie przy moim wzroście (1.75;) A wyobraźcie sobie jeszcze, że w tak wąziutkiej przestrzeni, kiedy człowiek idzie jeden za drugim, po kilku metrach robi się absolutnie ciemno! Nie widziałam niczego i mimo, że klaustrofobii nigdy nie miałam, to w pewnym momencie poczułam się naprawdę nieswojo.
Znalazłam w sieci zdjęcie pokazujące takie przejście (źródło), prawda, że przerażające? 😛
Co ciekawe, ponieważ te korytarze służyły do obrony, przechowywano w nich też proch strzelniczy, w związku z tym, żołnierze tam służący nie mogli mieć ze sobą żadnej świeczki, pochodni… a że latarek wtedy nie było, to pracowali w całkowitych ciemnościach! Szkolenie takiego żołnierza trwało całe lata. Najpierw przez rok po prostu wkuwali na pamięć rozkład korytarzy, później przez kolejne kilka lat ćwiczyli poruszanie się po nich w absolutnych ciemnościach. Wyobrażacie sobie takie życie? Całe dnie w absolutnych ciemnościach. Nic dziwnego, że bardzo często żołnierze zaczynali chorować psychicznie, niektórzy próbowali dezercji – to z kolei groziło karą śmierci. Na miejsce tych, którzy nie wytrzymywali, na bieżąco szkolono już następnych. Nawet będąc w tym miejscu ciężko mi było wyobrazić sobie coś takiego. Naprawdę polecam poczytać więcej, niesamowite historie.
Zwieńczeniem pięciodniowej wycieczki była obowiązkowa wizyta w McDonaldzie 😉 Szczerze polecam zwiedzenie Kotliny Kłodzkiej, nie spodziewałam się, że jest tam tyle ciekawych miejsc do zobaczenia. A to pewnie tylko niewielki ułamek :)) Mam nadzieję, że post się przyda, może np. przy planowaniu własnej wycieczki po tych okolicach?

Pozdrawiam!

4 komentarze

    • speckledfawn

      Rzeczywiście wszystkim się bardzo podobało 🙂 chociaż po pierwszym dniu w terenie i ciężkim podejściu na Śnieżnik, następnego dnia jeden uczeń nam nie chciał z autobusu na Błędne Skały wychodzić, myślał, że znowu będzie tak męcząco i twierdził, że nie da rady. Ale później bez problemu na sam szczyt Szczelińca wlazł 😉 i to najbardziej zadowolony ;P

  • Julita Oleszuk

    Magiczne miejsca 😉 chętnie wybrałabym się, ale prywatnie i na dłużej, lubie dumać w ładnych miejscach.
    Jak na razie pozostają mi tylko nudne mazury.
    Fajne fotki, pozdrowionka 😉
    juoart.blogspot.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *