fbpx
nasz dworek

Dziennik budowy cz.12 – drewniany sufit

Dzień dobry! 🙂 Prace wykończeniowe postępują i, jak to wszyscy zawsze powtarzają, wykończeniówka rzeczywiście wykańcza 😛 Do świąt został miesiąc, a my mamy jeszcze sporo roboty. Niestety przez nieplanowane usunięcie migdałków małżonka i dłuuugi powrót do siebie, malowanie i ogólne ogarnięcie całości jest trochę w plecy. Wigilii już w tym roku nie zorganizujemy, ale za to mam nadzieję, że okres poświąteczny spędzimy już na surowo w naszym własnym domu 🙂 Dzisiaj pokażę Wam jak zrobiliśmy piękny, drewniany strop nad klatką schodową!

Deski i ogrom szlifowania

Właściwie to powinnam zacząć od tego, że w ogóle NIE planowaliśmy, żeby te deski były widoczne! 🙂 Całość miała być zakryta wełną i płytami i wyszpachlowana. Dlatego wszystkie zostały położone bez szczególnego wybierania, żeby były ładne. Później mąż je poprzykręcał. Za którymś razem patrząc na nie z dołu stwierdziliśmy, że może by zostawić na wierzchu belki, a wełnę i płyty dać między nie. A trochę czasu później któreś z nas zaproponowało, żeby może zostawić na wierzchu wszystko. Bo przecież wystarczy wyszlifować, pomalować i gotowe 😉

No cóż, tak łatwo nie było. Mąż szlifował to wszystko szlifierką, ale okazało się, że trzeba zdjąć wszystkie deski bo w tym przeszkadzały. Każdą jedną trzeba było odkręcić i znieść. Później wyszlifować je osobno i wyszlifować belki, które zostały na swoim miejscu. Ogrom pracy! Ale podołał, chociaż pod koniec twierdził, że w życiu by się tego drugi raz nie podjął 😉

Ługowanie drewna

Do ługowania użyliśmy ługu marki Flugger. Każdą deskę i belkę przemalowaliśmy ługiem używając pędzli. Na zdjęciu po prawej widać delikatną różnicę między dołem, a górą desek, zaraz po nałożeniu ługu. Następnego dnia nałożyliśmy drugą warstwę. Drewno stało się pięknie jasne, wybielone. Dzięki temu nie będzie też żółknąć z czasem.

dwie belki z przodu po wybieleniu, belki z tyłu tylko wyszlifowane.
lewa strona po ługowaniu, prawa przed.

Olejowanie drewna

Od razu wiedziałam, że chcę zachować naturalną fakturę drewna, więc szukałam czegoś co go zbyt mocno nie schowa. Po przewertowaniu wielu stron internetowych i papierowych, zdecydowałam się na olej. Później mnóstwo czasu zajęło mi jeszcze znalezienie odpowiedniego odcienia, co było o tyle trudniejsze, że wszystko opierało się wyłącznie o zdjęcia w internecie – żadnej próbki nie miałam możliwości obejrzeć na żywo.

Kolor miał być raczej jasny, nie żółty, lekko zgaszony brąz. Po wielu dniach namysłu wybrałam ostatecznie olej tarasowy Remmers w kolorze glinka. I rzeczywiście kolor ten sprawia na początku wrażenie jakbym taką rozwodnioną gliną przesmarowała deski. Po wchłonięciu się wygląda dokładnie tak jak miałam nadzieję, że będzie 🙂

A jak to zrobiliśmy? Po ługowaniu przetarliśmy delikatnym papierem ściernym wszystko jeszcze raz, żeby wygładzić drewno, które zrobiło się po tym zabiegu chropowate. A później po prostu nakładaliśmy olej pędzlem starając się robić to dość równomiernie – po czasie mogły pojawić się ciemniejsze smugi tam gdzie oleju położyło się więcej. Po 24h nałożyliśmy jeszcze drugą warstwę i to wszystko 🙂

Bardzo niefortunnie wyglądało jeszcze miejsce gdzie nie dało się już wcisnąć całych desek i trzeba było poprzybijać od spodu małe deseczki. Szczerze powiem, że spróbowaliśmy to zrobić, ale po niemałej ilości śmiechu okazało się, że nijak to nam nie wyjdzie 😛 Więc ostatecznie nasz dekarz przyjechał na parę godzin i zrobił to pięknie i bardzo szybko. Przed i po – poniżej.

Obecnie chcemy jeszcze niektóre z dużych desek powymieniać. Mamy pomalowane na zapas kilka sztuk więcej, więc deski bardzo krzywe, robiące duże szpary w stropie będą wymienione na prostsze. Obecnie całość wygląda tak (kliknij, żeby zobaczyć większe zdjęcia):

Jak pewnie zauważyliście na zdjęciach, nie mogliśmy się też powstrzymać i powiesiliśmy baaardzo ciężką lampę, która na strychu przeczekała 2,5 roku – kupiliśmy ją na początku budowy 😀 Lampa jest robiona ręcznie i ma jakieś 60cm wysokości. W pewnym momencie bałam się nawet czy nie będzie za duża, ale na szczęście pasuje idealnie 🙂 Problem tylko w tym, że nie jest jeszcze podłączona do prądu, więc elektryk będzie musiał to zrobić leżąc na deskach nad nią 😛 No i jakoś musimy jeszcze wkręcić żarówki. Ale co zrobić, jak małżonek się uprze to nie ma mocnych. Na niektórych zdjęciach poniżej widać też… niebieską taśmę malarską, której w pośpiechu KTOŚ nie zdjął ze ściany, bo już koniecznie rusztowanie miało być rozebrane, żeby było ładnie 😛 Jak to oderwiemy? Nie wiem, się zobaczy 😉

Koniec końców pracy było przy tym naszym pomyśle ogrom i pewnie dwa razy byśmy się zastanowili gdybyśmy wiedzieli wcześniej. Ale ostatecznie bardzo się cieszę, że jednak w to poszliśmy, bo efekt jest genialny!

Kolejnym dłuuuugo wyczekiwanym „projektem DIY” jest nasz piec kaflowy, który przytargałam przy pomocy małżonka dobre dwa lata temu. Brudne kafle pełne gliny nikogo poza mną nie przekonywały, ale kiedy pięknie je już doczyściłam (co zobaczycie w tym poście o czyszczeniu kafli) nagle wszyscy stwierdzili, że całkiem są jednak ładne 😉 A co z nimi dalej, zobaczycie, mam nadzieję, niedługo.

Pozdrawiam!

3 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *